“Odchodzę, do widzenia wszystkim. Żegnam, mówię pa. Żaden mnie piniądz nie zatrzyma – się pakuję i mnie ni ma.” – nucąc pod nosem utwór Kabanosa zamykam walizkę wypchaną wakacyjnymi, zwiewnymi ciuchami. Koniec pracy w korpo, wypierdzielam stąd kolonizować wyspę na archipelagu Animal Crossing. “Alter, ale Ty w parku, przy którym mieszkasz 5 lat, się gubisz, a co dopiero na dzikiej wyspie!” Pff, jeszcze zobaczą. Nook Inc. na pewno mnie w wała nie robi, zmieniam swoje życie. Dzisiaj.
Dzień pierwszy w Animal Crossing
Wygramoliłem się z samolotu… Ledwo. Chyba przesadziłem z bagażem, mogłem zabrać mniej dziadkowego bimbru. Pierwszą osobą, która przywitała mnie na wyspie był Tom Nook, CEO Nook Inc. Całkiem spoko koleś, miły taki, choć nieco tłuściutki, ale wkrótce miało się to zmienić. Czekało nas dużo pracy, biegania, survivalu… Takiego prawdziwego, bez Huberta Urbańskiego.
Oprowadził mnie po dzikiej wyspie i w sumie wyglądała jak… Dzika wyspa. Parę drzew, kilka skałek, sporo motyli i ryb, z głodu nie umrzemy w każdym razie. Po krótkim spacerze dał mi namiot i powiedział, żebym znalazł odpowiednie miejsce na moje lokum. Osiedliłem się niedaleko plaży, pod kilkoma gruszami. Niedaleko było słychać rzekę i pluskające ryby. Jednym słowem – sztos.
Nie było mi dane jednak zbyt długo się tym nacieszyć, bo padłem ze zmęczenia… Ale bimber pyszny. Tak minął mi pierwszy dzień.
Dzień drugi w Animal Crossing
Znacie ten sztuczny, kiepskiej jakości głos wójta przemawiającego ze sceny podczas dożynek? Właśnie taki głos mnie obudził, ale tym razem był to Tom. Obudził mnie tylko po to, żeby powiedzieć, że w sumie nie ma żadnych ogłoszeń na dzisiaj.
No nic, wstaję, i tak już nie zasnę. Głowa trochę boli. Dzisiaj ma mnie ktoś odwiedzić, ktoś bardzo wyjątkowy, bo… Moja dziewczyna – Tusilla. Ogarnąłem się w łazience, ubrałam najlepsze ciuchy jakie miałem, a nie miałem ich wiele, i ruszyłem na lotnisko.
Czekała już na mnie, urocza jak zawsze.
- No, i jak pierwsze wrażenia? – zagadnąłem.
- Fajnie, tak kolorowo… Dopóki Cię nie zobaczyłam, wyglądasz jak łachmaniarz jakiś. – Tusilla nie zawsze była miła przez to, że była szczera.
- Ekhm… No tak. Chodź, poznam Cię z Tomem.
Reszta dnia upłynęła na lokowaniu namiotu Tusilli oraz na łapaniu ryb oraz owadów. Tym dwóm ostatnim jest szczególnie oddany jegomość sowa. Chce otworzyć swoje muzeum, ale potrzebuje do tego sporo unikalnych gatunków owadów, ryb i skamielin. Postanowiliśmy mu pomóc, ale póki co odpoczynek. Spaliśmy u Tusilli.
Dzień Trzeci w Animal Crossing
Znowu obudził nas apel Toma… Chyba trzeba przywyknąć, bo nie zapowiada się, żeby przestał. Świeżutkie newsy każdego dnia…. Taaa, dzisiaj znowu nic szczególnego.
Szybki ogar i ruszyliśmy na polowanie. Co ciekawe spotkaliśmy skamieliny w ziemi w miejscach, w których przysiągłbym, że wczoraj nic nie było. Czyżby potrafiły się wykształcić w ciągu jednego dnia?
Zresztą równie ciekawa sprawa jest związana z występowaniem ryb i owadów. Zupełnie inne gatunki można spotkać wieczorem, a zupełnie inne w ciągu dnia. Żeby zaspokoić ambicje kolekcjonerskie sowy musieliśmy się trochę nabiegać – zarówno rano, jak i wieczorem.
Dzień siódmy w Animal Crossing
Zadomowiliśmy się nieco na wyspie, a w dodatku udało nam się dorobić niemałej fortuny w postaci Belli. Dzięki temu wraz z Tusillą mogliśmy spłacić kredyt na nasz pierwszy dom – ona swój i ja swój. Chaty były skromne, tylko z jednym pokojem, ale Tom obiecał, że są zaprojektowane w taki sposób, że w przyszłości będzie je można rozbudować o kolejne pomieszczenia. Oczywiście pod warunkiem dysponowania odpowiednimi funduszami.
Tusilla pędem pobiegła do swojego domu, a ja do swojego. Zaczęliśmy urządzanie. Mogliśmy zmieniać ściany, podłogi, mogliśmy tworzyć nawet własne wzory! Do tego oczywiście mogliśmy umieścić przeróżne przedmioty w samym pomieszczeniu i je również mogliśmy przemalować! Skąd takie dekoracyjne przedmioty zdobyć? Już tłumaczę.
Jednego dnia spacerując po wyspie zbierałem drewno z… Drzew. Patrzę, a tu nagle z korony gruszy spada ŁÓŻKO. Tak! Nie żartuję! Wielkie, dwuosobowe łóżko! Mało mnie nie zabiło, ale uznałem je za przydatne i schowałem do kieszeni. Teraz zajmuje honorowe miejsce w mojej sypialni.
Innego razu wiatr mocno się zerwał, a na ziemi zobaczyłem cień. Podniosłem głowę, a tam balon z przywiązanym pakunkiem. Niewiele myśląc wyciągnąłem procę i strzeliłem… Jak nie pierdzielło! Okazało się, że w pakunku była FONTANNA! Powoli moje życie na wyspie zaczynało nabierać barwy prawdziwego survivalu, bo nową kuchenkę albo wannę mogłem znaleźć niemal wszędzie, wręcz czyhały na mnie.
Dzień ósmy w Animal Crossing
Tom znowu krzyczał przez megafon… Przy okazji przypomniał, że zaprasza nas do siebie na kawę.
- Doceniam wasz wkład w rozwój wyspy. Sowa jest zadowolona i wkrótce otwiera swoje muzeum, wasze domy dają przykład estetyki i elegancji, a teren wyspy jest coraz ładniejszy. Mam dla was niespodziankę – macie tutaj po bileciku i rozerwijcie się na innych wyspach. Odpocznijcie trochę, hm? – Energicznym, życzliwym tonem rzekł Tom.
Chciałem wstać, żeby zabrać bilety, gdy Tusilla zerwała się tak gwałtownie, że stołek, na którym przed momentem siedziała, poleciał w kąt pomieszczenia z ogromnym impetem, a ona śliniąc się i ciężko dysząc już trzymała bilety w dłoni nie spuszczając z nich wzroku.
- Lecimy na wycieczkę. Jutro! – oznajmiła.
Reszta dnia zleciała na pakowaniu.
Dzień dziewiąty w Animal Crossing
Z samego rana udaliśmy się na lotnisko. Jakież było nasze zdziwienie, gdy pan albatros oznajmił nam, że na wycieczkę musimy udać się osobno. W dodatku nasze lotnisko dysponowało tylko jednym samolotem, więc najpierw poleciała Tusilla, a potem ja.
Przygotowałem wcześniej wszystkie niezbędne narzędzia. Nie zamierzałem leniuchować, chciałem odkryć nowe gatunki zwierząt, ryb oraz odkopać kilka unikalnych skamielin. Właściwie moja wyprawa na wyspę była niczym grabież. Zbierałem wszystko, co się dało, żeby później sprzedać i zdobyć fundusze.
Bez opamiętania wymachiwałem siekierą na lewo i prawo, gdy usłyszałem krzyk, a w powietrze wzbiły się kłębki wełny. Mało bym nie ściął jegomościa pod postacią barana! Mimo kiepskiego wstępu, zamieniliśmy kilka słów i tak doszliśmy do wniosku, że co gość będzie tak sam siedział na tej wyspie. Z resztą i tak niewiele na niej zostało… Zaprosiłem go do nas, a on z przyjemnością przystał na propozycję.
Po czasie okazało się, że Tusilla również załatwiła nam nowego sąsiada pod postacią tygrysa. Nie brzmiało to jak dobre połączenie, ale uznaliśmy, że przynajmniej coś się będzie działo. Pogadaliśmy z Tomem, w momencie dostał niesamowitego zacieszu i rozesłał nas do stawiania domów dla naszych nowych gości.
Dzień piętnasty w Animal Crossing
Wyspa zaczyna tętnić życiem. Podczas naszych wypraw z Tusillą udało nam się zwerbowac kolejnych sąsiadów, każdy był przedstawicielem innego gatunku i każdy reprezentował zupełnie odmienny charakter. Do tego od czasu do czasu przyjeżdżał do nas gość, żeby zobaczyć co u nas słychać. Jego również mogliśmy zrekrutować pod warunkiem, że wygramy z nim w karty. Mi niestety nie szło najlepiej.
Praktycznie codziennie odwiedzał nas jakiś handlarz, z czasem jeden nawet założył u nas swój własny sklep. W końcu mogłem ubrać się w coś porządnego na spotkanie z Tusillą. Łapaliśmy razem gwiazdy, pomagaliśmy duchowi zebrać jego duszyczki, a nawet naprawialiśmy radio dla rozbitka statku. Sąsiedzi też zagadywali nas od czasu do czasu wręczając drobne upominki w postaci na przykład wielkiego pieca kaflowego.
Właściwie każdy dzień przynosił coś ciekawego i interesującego. Nie psioczyłem już więcej na Toma i jego megafon, wstawałem podekscytowany tym, co może przynieść nowy dzień. Tusilla chyba jeszcze bardziej. Właściwie zarabiała tak dużo, że wybudowała dom o kilka standardów lepszy od mojego, z czterema pokojami. Tak leciał dzień za dniem, jednak pewnego dnia nastąpił kolejny przełom na naszej wyspie.
Dzień trzydziesty w Animal Crossing
Tom ponownie zaprosił nas do siebie. Na biurku leżały już kaski, takie dla budowlańców. Domyślałem się co to może oznaczać i wiele się nie pomyliłem. Od tej pory mogliśmy formować wyspę tak, jak chcieliśmy. Mogliśmy budować mosty, schody, a nawet wodospady i wąwozy! Wszystko w naszych rękach.
Co więcej, koniec z ubłoconymi butami. W końcu na naszej wyspie mogliśmy poprowadzić sieć dróg, którymi nasi mieszkańcy mogliby się komfortowo przemieszczać. Właściwie nasza bezludna wyspa zmieniła się w tętniące życiem miasteczko, na którego formę mamy niemal pełny wpływ.
Każda złowiona ryba, każdy przebity balon, każda złapana gwiazda wliczają się w poczet naszych osiągnięć, a my dostajemy dodatkową walutę, którą możemy wymieniać na wszelkie ulepszenia naszych narzędzi, na bilety lotnicze do innych wysp, a nawet możemy sprawniej zarządzać naszym ekwipunkiem.
Dzień pięćdziesiąty siódmy w Animal Crossing
Mamy jeszcze więcej sąsiadów. Tom dorobił się asystentki i… To o niebo lepsze słyszeć żeński głos z rana. Nasza mieścina jeszcze bardziej się rozrosła, a my zdobywamy coraz wymyślniejsze przedmioty do naszych mieszkanek.
Przed każdym wyjściem z namiotu czujemy dreszczyk emocji i tak dzień w dzień. Teraz to nawet nie szkoda mi pani Marioli w korpo, która ze smutkiem przyjmowała mojego multisporta. Nigdy więcej takiej harówy, pora na nowe, ► alternatywne życie 😉
I na koniec jeszcze jedno… Na tej wyspie telefony nie mają zasięgu, więc jedyną forma kontaktu ze mną jest Discord. Zapraszam!