Dawno nie było, więc dzisiaj zapraszam na lekturę wrażeń z Fire Emblem: Three Houses. Produkcja, która na metacritic osiągnęła oszałamiające 89 punktów na 100 i dzięki temu można zaliczyć ją w poczet najlepszych gier na Nintendo Switch. Teoretycznie. Jak jest naprawdę to się okaże w poniższym tekście – przed wami recenzja Fire Emblem: Three Houses.

Fire Emblem Three Houses Recenzja

Powrót do szkoły

Historię naszego bohatera (lub bohaterki, ale od razu mówię, że szaty bohaterki są na tyle luźne, że nici z gapienia się na tyłek) zaczynamy poznawać w momencie, gdy jest najemnikiem walczącym u boku ojca. Niedługo po tym trafiamy do twierdzy Garreg Mach, w której spędzimy lwią część rozgrywki.

Twierdza ta, a właściwie klasztor, i zamieszkujący w niej rycerze odpowiadają za równowagę pomiędzy trzema królestwami na kontynencie Fodlan. Jednak dla nas najistotniejszą funkcją tego miejsca jest to, że szkoli się tam najzdolniejsza młodzież z wszystkich trzech wspomnianych regionów i tworzą oni tytułowe domy. Nasz bohater z racji swojej wyjątkowości (standard) zostaje mianowany nauczycielem i staje przed wyborem domu, którego opiekunem ma ochotę zostać. Tutaj zaczyna się cała zabawa, a właściwie pierwsza połowa zabawy.

Fire Emblem: Three Houses Recenzja
Brak opcji czepiania się o pierdoły, wzywania rodziców i wypisywania uwag. Nie tak sobie wyobrażałem rolę belfra.

Kompozycja idealna

Każdy z wcześniej wspomnianych domów składa się z 8-10 uczniów i uczennic, którzy się od siebie znacząco różnią. I to nie tylko zdolnościami jakimi dysponują (np. szybkiego uczenia), ale przede wszystkim charakterem, pochodzeniem i nastawieniem do życia.

Kwestia wyboru podopiecznych jest dość istotna i powinniśmy się tutaj kierować głównie sympatią, bo system klas w Fire Emblem: Three Houses jest na tyle elastyczny, że bez problemu z pięknej i delikatnej kapłanki zrobimy wojowniczkę w ciężkiej zbroi płytowej. Natomiast z zapatrzonej w siebie księżniczki na wzór p0lki już nic nie będzie, a nam pozostanie denerwować się za każdym razem jak dojdzie do głosu. Różnorodność postaci z jakimi mamy do czynienia jest naprawdę spora. Każdy ma swoje sekrety, a ich osobowości są na tyle głębokie, że musimy się postarać i spędzić nieco czasu, aby je poznać w pełni.

Twórcy gry dali nam również możliwość dobierania sobie uczniów z innych domów, ale nie jest to takie proste. Najpierw musimy spełnić określone warunki danego ucznia, żeby był skłonny dołączyć do naszej grupy. Prócz tego możemy go przekonać różnego rodzaju prezentami czy miłą rozmową przy herbacie. Tę drugą wcale nie jest prosto poprowadzić, bo wymaga od nas dobrej znajomości rozmówcy.

Czy warto kupić Nintendo Switch w 2019?
Bardzo udana herbatka i zawstydzona rozmówczyni. Może dalsza akcja będzie dorzucona w DLC.

Wesołe życie wykładowcy

Generalnie aktywności mamy znacznie więcej prócz wspomnianej herbaty i szukania prezentów. Cała rozgrywka podzielona jest na tygodnie. W dni robocze skupiamy się na naszej pracy, czyli na szkoleniu naszych studentów w wybranych dziedzinach, a czasem nawet pomagamy im w rozterkach życiowych.

Natomiast gdy przychodzi weekend… Mamy do wyboru kilka możliwości. Możemy zdecydować się na eksplorację klasztoru i tutaj możemy skupić się chociażby na poznawaniu naszych studentów. Prócz tego możemy ⇒ ugotować coś z podopiecznymi, posadzić nieco roślin czy łowić ryby.

Jeśli fanami eksploracji nie jesteśmy to zawsze możemy udać się na seminarium i doszkolić się w wybranych dziedzinach, możemy również odpocząć lub wziąć udział w bitwie. Przypuszczam, że każdy znajdzie coś dla siebie, a możliwość wyboru jest świetną sprawą. Gramy tak jak chcemy i jak nam najwygodniej.

Łowienie ryb w każdej grze jest spoko.

Testy na polu bitwy

Ale, ale… Wszystko co tak naprawdę robimy jest po to, żeby móc sprawdzić się na polu bitwy. Rozgrywka jest prowadzona w systemie turowym i jest naprawdę miodna. Bardzo często korzystałem z możliwości stoczenia dodatkowej bitwy, bo dostarcza sporo radochy i to z różnych względów.

Same animacje walki są świetne i bardzo spodobała mi się ich zmiana w zależności od klasy, którą reprezentuje dana postać. Do tego zdobywane na polu bitwy doświadczenie z czasem pozwala na opanowanie profesji, którą reprezentuje dany bohater, a to z kolei wiąże się z odblokowywaniem kolejnych umiejętności.

Tocząc następne walki nie mogłem się doczekać, kiedy dostanę dostęp do nowych skilli i będę mógł wysłać studenta na egzamin odblokowujący kolejną klasę. Świetna sprawa, niesamowicie angażująca i dająca mnóstwo frajdy. Do tego wymaga odpowiedniego planowania rozwoju podopiecznych, bo żeby zdać egzamin bardzo często wymagane jest posiadanie umiejętności z kilku różnych dziedzin.

Wraz z rozwojem bohaterów możemy także doposażać ich w coraz lepszy sprzęt, a także możemy oddać im pod dowództwo lepszych żołnierzy. O ile na początku te wszystkie systemy wydają się banalne to z czasem widzimy, że dają pole do popisu dla taktyków. Dokładnie tak jak powinno być – intuicyjne na początku, ale z czasem dające coraz więcej możliwości i to wciąż bez zbędnego ślęczenia nad rozbudowanymi tabelkami z różnymi cyferkami.

Fire Emblem: Three Houses Recenzja
Każdy bohater może prowadzić swoją armię, która zwiększa jego statystyki, a jej atak powoduje nałożenie określonego statusu na przeciwnika.

Mroczna połowa

A gdy już myślimy, że nic nas w tej grze nie zaskoczy to do gry wkracza fabuła, która wywraca wszystko do góry nogami. Nie chcę spoilerować, ale przez to, co dzieje się w drugiej części rozgrywki miałem wrażenie, że mam do czynienia z kolejną częścią produkcji. Z pewnością wymagało to od twórców sporego nakładu pracy, ale absolutnie doceniam i zrobiło to na mnie niemałe wrażenie, czego zresztą można się domyślić z racji tego, że postanowiłem napisać ten akapit.

Szczera recenzja Fire Emblem: Three Houses

Teraz pozostaje pytanie – czy te 89/100 na Metacriticu nie jest aby przesadzone? Dla mnie trochę jest. Fire Emblem: Three Houses jest naprawdę świetną grą, ale jest w niej kilka elementów, które przeszkadzały mi w odbiorze tego tytułu. Nigdy wcześniej nie grałem w żadną odsłonę Fire Emblem’a i być może ten typ rozgrywki nie do końca mi siadł.

Chodzi mi o relacje, jakie budujemy z członkami naszej drużyny. Jak najbardziej rozumiem, że ten aspekt powinien być rozbudowany, a my powinniśmy budować swego rodzaju więź z kompanami, ale ja chyba jestem za mało inteligentny emocjonalnie. Ilość dialogów przez które musimy przebrnąć, żeby zdobywać kolejne poziomy “supportu” (zwiększa bonusy w trakcie walki, gdy kumplujące się postacie stoją obok siebie) jest spora. Przyznam się, że w pewnym momencie częściowo je pomijałem, bo dialog skupiał się kolejny raz na zaznaczeniu oczywistej cechy danej postaci i nie wnosił nic interesującego.

Mimo, że aktywności w trakcie weekendu jest całkiem sporo to na późniejszym etapie rozgrywki jest to liczba niewystarczająca. Właściwie za każdym razem gdy zdecydujemy się na eksplorację Garreg Mach to jesteśmy w stanie zaliczyć właściwie wszystko i zaczyna się to robić dość schematyczne. Tyle. Więcej się nie czepiam.

Jak w życiu - z czasem w zajęcia wkłada się rutyna i powtarzalność.

To w końcu warto czy nie?

Jak najbardziej warto. Mam wrażenie, że ja osobiście nieco minąłem się z założeniami tej gry i prowadziłem rozgrywkę na swój sposób, ale wciąż bawiłem się świetnie. I może nie dałbym 89 punktów na 100, ale wciąż uważam, że lepsza okazja do rozpoczęcia przygody z serią może się nie trafić i ta recenzja Fire Emblem: Three Houses przekonała Cię do tego.

Cena gry: 

  • Nintendo eShop: 250 złotych.
  • Allegro: Używki za około 170 złotych.
Moja ocena:
4.3/5
Zajrzyj do innych artykułów oraz na inne media!
Znajdź kolegów do gry!
Wbijaj, pogadamy na żywo!
Zapoczątkuj rewolucję!
Klasyka MMORPGowej kinematografii!

Dodaj komentarz