
Stary koń i pokemony łapie
Jak to jest, że człowiek ma 25 lat na karku i dalej nie wyrasta z bajek, które się oglądało za dzieciaka. Niedawno skończyłem oglądać odświeżoną wersję Dragon Balla Z, a teraz przyszła pora na ogranie Pokemon: Let’s Go! na Nintendo Switch. Wiecie jaki jest problem? Że czasem można się rozczarować.
Grę można dostać w dwóch wersjach, które różnią się tylko stworkami dostępnymi na samym początku. W tym wypadku możemy wybrać Pikachu albo Eevee. Możecie zgadywać, którą ja wybrałem (odpowiedź pod koniec tekstu) 😛 Opcjonalnie razem z grą za dopłatą około 160 złotych możemy dostać kontroler, który ma imitować pokeballa. Realnie może pełnić funkcję pełnoprawnego kontrolera, ale tylko w Pokemon: Let’s Go!, ponieważ na inne produkcje braknie nam przycisków.
W grze do złapania mamy ponad 150 pokemonów, a to prostym zadaniem nie jest. Podczas swojej rozgrywki miałem problem ze znalezieniem niektórych okazów, a wyewoluowanie pokemona, którego wcześniej nie miałem, było wielce satysfakcjonujące. Motyw z ustawieniem takiego pokemona jako podążającego za nami towarzysza to również świetna opcja. W końcu mi się należy jako nagroda za mozolne zdobywanie doświadczenia.

Chciałem trenować pokemony, ale nie w taki sposób
Dlaczego mozolne? Ogólnie grafika i animacje są bardzo przyjemne dla oka i do tego nie mam zastrzeżeń. Natknąłem się jednak na coś niesamowicie irytującego, przynajmniej dla mnie… Przy każdej walce trzeba właściwie spamować przycisk, który potwierdza komunikat tekstowy o stanie naszego pokemona itd. Powodowało to, że walki, które są turowe, jeszcze bardziej traciły na dynamice (o ile w ogóle o czymś takim można mówić) i sprawiały wrażenie niepotrzebnie rozwleczonych oraz uciążliwych.
No dobrze, ale zanim wyślemy jakieś stworzenie do walki to pasowałoby je złapać. Tutaj kolejne rozczarowanie. Samą mechanikę rzucania pokeballi w stworki kojarzymy już z Pokemon GO, ale… Mechanika ta została jeszcze bardziej uproszczona! Nie mamy możliwości podkręcania pokeballa, a przecież kontroler NSa ma doskonałe ku temu predyspozycje. Ba! Powiedziałbym, że można było tutaj zrobić jeszcze więcej fajnych i ciekawych mechanik, a rozgrywka w Pokemon: Let’s Go! na pewno by na tym zyskała. Muszę tutaj jednak wspomnieć o momencie złapania pokemona. Uczucie, że złapana istota obija się wewnątrz pokeballa, jest przez wibracje odwzorowane absolutnie perfekcyjnie.
Pokemon: Let’s Go! mogłoby również wiele zyskać przez tryb kooperacji, ale ten… Ponownie jest bardzo uproszczony. Drugi gracz może poczuć się jak totalny przydupas. Nie ma możliwości nawet skompletowania swojej własnej drużyny pokemonów, tylko jest zmuszony do korzystania ze zdobyczy gracza pierwszego. W pewnym sensie rozumiem te uproszczenia, ale wciąż myślę, że naszego partnera dałoby się bardziej zaangażować w rozgrywkę. A tak? Meh.
Pokemon: Let’s Go! było pierwsza grą, którą odpaliłem na Nintendo Switch. Pierwsze pozytywne wrażenia wypływały bardziej z samej konsoli niż z gry. Pokemony traktowałem raczej jako gierkę do pogrania na 30 min dla relaksu, gdyż niesamowicie szybko mnie nużyła. Jakoś nie potrafiłem poczuć klimatu starych produkcji z tego uniwersum. Może to dlatego, że nie wydałem 160 złotych na swojego własnego pokeballa? A może wersja z Pikachu jest lepsza? 😉

- Przyjemna grafika i animacje pokemonów.
- Gra zachęca do eksploracji poprzez różne znajdźki i postacie.
- Możliwość połączenia z Pokemon Go.
- Rozwleczona walka przez brak możliwości przyspieszenia komunikatów.
- Płytki tryb współpracy.
- Uproszczona mechanika rzucania pokeballem.
Czy ja wiem czy ten Pokeball to wada…
Jeśli ktoś nie chce sobie ułatwiać to poprostu niech gra bez niego.
Jasne, ale sam pokeball nie jest jakimś wielkim ułatwieniem samym w sobie. Bardziej bym powiedział, że cała mechanika jest dość prosta – z pokeballem lub bez niego. Podkręcanie w Pokemon GO podwyższało jednak nieco ten poziom trudności 🙂
Dzięki za komentarz, miłego dnia!